CLICK HERE FOR THOUSANDS OF FREE BLOGGER TEMPLATES »

poniedziałek, 8 września 2008

z lekkim poslizgiem, ale za to z cala klasa dzieciakow.

i stalo sie. koniec szkoly, koniec nadziei na przyszlosc, koniec zludzen o stabilizacji. dyplom zaliczony, egzamin odfajkowany i zaspany. wszystko niemalze zgodnie z planem. nawet udalo mi sie wypic kilka glebszych z moim ulubionym Staszkiem, o nazwisku wzgudzajacym ciarki w wiekszosci moich szkolnych kolegow. kolezanek pewnie rowniez - gdybym takie posiadala. swieta trojca jak zawsze pierwsza klasa. ruda grazyna moze sie tylko od nas uczyc i zazdoscic. nawet anna u. byla nadzwyczaj zjadliwa i jakos ladniej wygladala, i jakos mniej aspoleczna byla, i jakos w ogole na plus. a moze po prostu alkohol w moich zylach wzbudzil pozytywne emocje do wszystkich. nawet do ani? nie jestem w stanie odpowiedziec na to pytanie. mysle, ze nigdy nie bede. taka karma.

kilka dni w domu, chec przebywania z bliskimi i kontaktu z tymi, co przez moj wyjazd do breslau znikneli mi z zycia mniej lub bardziej. niestety, nie mozna wszystkiego naraz chciec, a co dopiero zrealizowac. zabralam wiec stefana i carola na podroz zycia.

stopem przez galaktyke. zahaczajac o drezno i nijaka lene, ktora swoja madroscia autostopowicza i hippisa roku `08 potrafila rozwalic niejeden mur. bez uzycia glowy oczywiscie. nocleg w hamburgu. fabian okazal sie niesamowicie milym zaskoczeniem. z muffinka w kacikach ust saczylam wino, sluchalam swietnej muzyki, stalam sie nia i plynelam w rozmowach na tematy wszelakie. o godzinie 5 zorientowalam sie, ze wszak nie zazylam zbyt wiele uzalezniaczy, jednak procenty daly siewe znaki tak samo jak i maryja w bialej sukni. slowa sie plataly, zas najprostrze zasnely jakies dwie godziny wczesniej. zatem do danmark fruniemy niemalze z predkoscia swiatla.

kolding. miasto nieduze, jednak sliczne. waskie nierowne uliczki zmieniajace kat nachylenia co chwil pare, niewielkie bloki z duuuuuzymi oknami. brak rynku, ale zamiast niego deptak ktory przemierzalysmy dziennie w poszukiwaniu pracy, jedzenia czy tez potencjalnego kochanka. jezioro, zatoka, las, szkola designu. tak, moglabym tam zyc. mialabym wszystko czego porzebuje do zycia procz mieszkania i pracy. bo jakzeby inaczej. z dwumiesiecznego podbytu w kolding zostalo tylko 5 dni, wczesciej kurczac sie do miesiaca. jacub - nasz mieszkaniodawca - chyba nie polubil naszego trybu zycia pt. "wstawaj o 12, chyba ze musisz cos zrobic" lub tez "taleze mozna pomyc rano". pojecie pedantyzmu w tym domu siegalo trzystu procent ponad norme. dowiadujac sie o nieuniknionej wyprowadzce zakupilysmy mega spiwory, sredni namiot oraz wyczesane kalosze i ruszylysmy po raz kolejny szukac naszego przeznaczenia.

czy znalazlysmy je na polu truskawek? a czy luty ma 30 dni? wlasnie.
spedzilysmy tam jakies 5h (nie liczac oczywiscie cudownego noclegu pod namiotem konczacego sie o 3.11 w nocy) przy tym zebralysmy po 20 kg truskawek na glowe. po walkach o fundusze w koncu nam wyplacili. 115 kr. + dwudniowy bol plecow i wszystkiego innego co bolec moglo. zdeterminowane postanowilysmy poszukac innego schronienia w naszym osted (serowo). dwiescie mietrow od truskawkowej doliny zaczynala sie posiadlosc ze stadnina konna. poczulam ciarki na plcach spowodowane szerokim usmiechem mojej wspoltowarzyszki podrozy. wszak wiedzialam jak bardzo lubi ona konie. wszelakie. gospodarze okazali sie przemilymi starszymi dunczykami, ktorzy przyjeli nasza oferte mieszkania gdziekolwiek wzamian za pomoc. i stalo sie. zylysmy tam przeszlo trzy tygodnie. do dyspozycji dwa pokoje, lazienka oraz kuchnia. to ostatnie wraz z pralka w domu wlascicieli, my zas gniezdzimy sie w czyms co okreslilabym mianem kanciapa lub tez dobudowka do stajni. procz interentu brakuje mi tutaj wielu wygod jk np. lozko. zamiast niego mam dywan, dziurawy materac dmuchany (zawdzieczam to oczywiscie just), poduszke z pchliego targu w kolding oraz - wspomniany juz wczesniej - spiwor.


zycie plynie tu leniwie, beznalogowo i zwykle dopiero od 11.30.



miekka cipa ze mnie. nie mylic prosze z roskosznie miekka cipka. raczej przypominam cos na wzor rozmieklego jelita szuszacego sie leniwie w wilgotnym od krwii wnetrzu czlowieka slabej wiary, gdzie kazdy organ na swoje miejsce, zas nerki sa podrecznikowej wielkosci. tylko jelita jakies takie za krotkie, niewymiarowe, nadwyraz nabrzmiale. znalazlam swoj azyl. miejsce gdzie moge uciec od samotnosci, ktora nieraz czestuje mnie towarzyszka podrozy. nie pamietam juz kiedy ostatni raz plakalam. tyle razy pod rzad w mokrym - nietylko od lez - brodziku. tysiace malych powodow, ani jednego powazngo.

kalosze sie skonczyly, slonce wysoko w zenicie, a ja? bosa stapam po dziwnych znajomosciach, gdzie moj biust szczepcze moje imie, zas akcent zdradza poziom inteligencji. chwila. dwie. trzy. zapalam kolejnego jointa, wciagam chmure gestego dymu. otwieram pluca, serce i dusze na to co nieuniknione. pocalunkami zdradzam zainteresowanie nietylko kiczem, nie.tylko rozem. pocalunkami pisze, mowie, dotykam. zas TAM jak zwykle. pustka, kamien, lza. co nieznaczy, ze bez emocji rozmawiac porafie. wrecz przeciwnie. unoszcze sie. trzydziesci centymetrow ponad tym wszystkim, zostawiajac warge w jego ustach, palce wplatujac we wlosy, policzki zakrywajac nie.tylko rozem.

niedziela, 22 czerwca 2008

never ending story?

skonczylo sie. tak po prostu. ostatni tydzien zmienil moje zycie. po raz kolejny z reszta. ostatnie tygodnie odebraly mi kilka kilogramow, nieco godnosci i troche poczucia bezpieczenstwa. oddycham przez bawelniana posciel z lat dzieciecych. ogladam seks w wielkim miescie nalogowo. poce sie jak szalona swinia w miami. innymi slowy - wychodzi ze mnie pan S. ciezko sobie z nim radze w jego ostatnim stadium. poki jest po jasnej strony mocy zwanej motywacja wszystko gra, prawie jak w numerach boozoo. kolejno zmienia swoja poczware w motyla destrukcji, ktoremu moge przypisac wiekszosc zyciowych bledow, kiepskich decyzji i nie.skazitelna figure.


uslyszalam od samanthy jedno prawdziwe zdanie - to nie milosc. to seks - a co za tym idzie analizuje moje zwiazki pod tym katem. teraz moge stanac z boku i powiedziec to samo co ona. zwiazek ktory wypalil mnie do cna i przez ktory - myslalam - ze nie pozbieram sie nigdy, byl oparty glownie na cielesnosci. wyzbylam sie pociagu fizycznego niemalze calkowicie - tak sie zdaje. nie pamietam kiedy ostatni raz mezczyzna wzgudzil cieplo w podbrzuszu pani f. zatem... ladys, gentelmans... przeprowadzilam test. wynika z niego jednoznacznie, ze nie czuje nic. juz nie jako zimna s., ale raczej jako wybrakowana z popedu seksualnego zimna s.

nie zmienia to faktu, ze nadal szukam meza ;] a co! w koncu to nie milosc. to seks.

wtorek, 3 czerwca 2008

*

Co w zyciu tak na prawde sie liczy?
nigdy nie osiagne sukcesu na plaszczyznie zawodowej. o kims blizszym mojemu sercu moge tylko pomazyc. o tym, ze uda mi sie osiagnac zamierzone cele rowniez. kolejny raz zostalam podciagnieta za sznurki do pionu. nie dzieki mnie, nie dzieki SWOJEJ checi posiadania sprzetu, nie dzieki swoim oszczedosciom. kolejny raz super bohater musial wyciagac moje zwkloki z pociagu pedzacego w strone zalamania. na chwile udalo sie.
zwykle za malo pokazuje, ze mi zalezy. nie emanuje emocjami niczym prawdziwa zimna s. poki nie zostane przycisnieta do muru. a mur coraz wyzszy sie wydaje. nie przebije sie przez niego na pewno. kolejny raz zawodze. z wlasnej woli doprowadzilam do tego. to boli najbardziej.
powoli zamykam rozdzial swojego zycia pod dzwiecznym tytulem "promocja". nie powinnam nic wymagac od innych, bo i tak wiem ze sie zawiode. glupia. glupia. glupia. zamknac moglam to sama. po cichu. bez placzu. bez grzytania zebow. nie, nie bede.... postaram sie juz nie liczyc na innych. przynajmniej kolejny raz jak zawiode siebie nie bede mogla nikomu nic zarzucic. to przeciez takie proste.

sobota, 10 maja 2008

pelena!

pozdroz mojego zycia skonczyla sie - niestety - pierunujaco szybko. oderwalam sie na chwile od tej brudnej powierzchni asfaltu zwanej rzeczywistoscia. chwila ta przewrocila moje zycie do gory nogami, ukradla priorytety, a zamiast nich wstawila chec bycia soba w sposob tak naturalny, jaki czlowiek moglby kiedykolwiek byc. szlifowanie angielskiego nie wyszlo tak zle jak myslalam. oczywiscie brylantem moj jezyk nie byl, jednak zniknela na sekunde krepacja co do poslugiwania sie innym jezykiem niz ojczystym. hektolitry wypitej darmowej kawy na stacjach benzynowych, przygroznych butkach i mc donaldach, niesamowici ludzie przy ktorych czulam, ze do szczescia nie potrzeba nic wiecej niz przyjaciol i dobrego samopoczucia. bez internetu, bez telefonu, tez karty kredytowej - ktorej z reszta nie posiadam. jednak zycie nie plynelo tam zbyt wolno, ani tez nie pedzilo tak jak tutaj - w miescie czterech religii. zagrzeb. miejsce, do ktorego bede wracac. miejsce ktore wspominam z sola na policzku. miejsce w ktorym zauroczylam sie.

niedziela, 20 kwietnia 2008

das ist super!

Niesamowite uczucie miec swiadomosc, ze "niemoc" ustepuje, ze jest jej coraz mniej w moim zyciu. przynajmniej na razie. weekend w domu z wlasnej nieprzymuszonej woli bynajmniej nie byl stracony. narobilam obrazkow jak szalona w czwartek, piatek i dzis tez nieco. zas sobota byla dniem cudownym, gdzie mialam pierwszy raz od wielu wielu miesiecy lenia. cudownie jest wiedziec, ze mi sie zwyczajnie nie chce, a nie ze nie moge, nie potrafie.
autodestrukcyjny mechanizm mojego umyslu dal mi fory. moge odpoczac, moge odetchnac. chocby na chwile. a chwila taka warta jest miliony. niestety, tego nie mozna powiedziec o moim dyplomie, kazdy kolejny dzien zaznacza sie w mojej glowie jak podcicnanie pieprzonych skrzydel od wewnatrz. nie doroslam jeszcze do niego. pogoda wroclawska z reszta tez. mala smarkula. na litosc chce mnie wziac i placze, sapie, drapie drzewa. poki co udaje sie jej skutecznie odstraszyc nie tylko mnie.
mysle, ze zakupy z moimi piczkami zrobily mi dobrze. na prawde. dzieki nim i moimu nowemu staniczkowi (o w morde, jest cudny!) rozbudzilam sie na nowo. rozbudzilam w sobie tez kolejna moja pasje - japonskie wzory tatuazy. i znow zaczely marzyc mi sie fale z koi, lotosem i gwiazdkami (jup!) na plecach. chyba czas poszukac sobie jakiegos projektu, a jak talent dopisze to samemu narysowac? hmm chyba za duzo tej serotoniny dzis zarzylam, bo optymizm jak widac mam w nadmiarze. i dobrze. lubimy w chuj optymistyczne dni podszyte nutka niepewnosci i zalu.

sobota, 5 kwietnia 2008

siedem grzechow

to one. siedem grzechow. zapychaja moja glowe, stresuja, spac nie daja. zebym chociaz wziela sie za jakas sesje. przynajmniej by przed sama soba udawac, ze robie "cos". chcialam cos - cokolwiek - zmienic w swoim zyciu. zafarbowalam i obcielam wiec wlosy. jednak to nie wystarczylo.
dalej nie posiadam energii i sypiam po 10-12h. w dwoch turach kazdego dnia. dalej mam zgon w poludnie, a moja aproduktywna postawa nie zmienila sie od czasu praktyk w artgeistcie. niemalze cala ostatnia tura wzorow jest do poprawy. marna placa, marna praca. coz, tak to bywa. czas zaczac rozgladac sie za cos bardziej przydatnym w zyciu, a przynajmniej czyms, gdzie moge zachowac resztke swojej wizji bez zbaczania na cholerne wezelki i grubosc liter.
torrent uruchomiony 14h dziennie w mysl "muzyka lagodzi obyczaje", czy tez sprawia mi przyjemnosc zapychania nowego dysku kolejnymi albumami. w koncu bede mogla sluchac swojego ulubionego zestawu muzycznego bez ograniczen. ach! panie Mansell, nadchodze po raz kolejny! chociaz dojsc bym juz chciala. lub tez odejsc. od wody w kolanie, cukru w kostkach. chcialabym sciagnac przeciwdepresyjne dalosze i oddychac pelna piersia. pelna milosci, ktora nawet w ostatnio ogladanych filmach sie nie zdarza. moze to i dobrze. nie zamykam sie po nich w swym azylu i nie wywoluje zielonookiego potwora spod lozka. karmie go ukradkiem w tramwaju jedynie. zas w domu strzepuje z polika skruszone resztki godnosci. jako silna kobieta sukcesu. jako ta, co dmucha na staropanienstwo, bo wie ze nic lepszego jej w zyciu nie spotka. zatem panowie, panie. zdrowie! pijmy za szczescie z s. na wargach. sromie i duszy. zdrowie!

panowie? panie? a teraz zagadka. czym sie rozni neurotyk od neuroleptyka? dla plastiku niczym poki nie zauwazyla literkowki skrotowej. bo w koncu jak wszyscy - majacy psychologie z Patrycja - wiemy, ze czlowiek lubi skracac swe mysli. jestem - poki co - zywym przykladem. jedno zwiazane scisle z psychologia, drugie z psychiatria. maja niewiele procz tego wspolnego.

poniedziałek, 24 marca 2008

swiecenie jaj i dezynfekcje swego ciala

Piatek.
O jessu, to byl piatek. taki prawdziwy. piatek. dzien odreagowania, zalkholizowania czy tez zapomnienia. piwko w athenie, kolejno tunel gdzie uczylam kobietki za barem przyzadzac zemste pana b. po kilku drinkach wprawily sie, a ja bylam coraz bardziej pijana. kozaczkow nie zniszczylam, honoru nie splemilam. a przynajmniej nie pamietam. niekoniecznie jest to dobry znak. knajpa prawie pusta i w sumie cieszylam sie iz wrocilismy do domu. aczkolwiek spotkanie przednie.

Sobota.
Lwy, bilard i brak ochoty na nic konkretnego. po dwoch piwach czulam nieprzewidziane konsekwencje spozycia alkoholu - bylam nietrzezwa. jedynie co zasmiecalo mi glowie to mysl, jak dnia poprzedniego dalam rade. krzysztof mnie ostrzegal. bedac w kaloszach nie spozywaj alkoholu - tak mowil - to moze spodowowac podwojne dzialanie jednego i drugiego. mial racje.

Niedziela.
Dzien lenistwa i jedzenia dla wiekszosci. dla mnie to dzien przeszukiwania polek i poszukiwania czegos, co zwykle nie jest swiatecznym daniem i co zadowoli moje podniebienie. szczesliwym zwyciezca okazala sie zupka chinska "tajska ostra", ktora smakiem juz nie przypomina tego czym byla kiedys. wieczorem piwko z just i grzesiem. tunel? nie chcemy. lwy? bylysmy tam w sobote. wiec moze papugi? wszystkim pasuje. ku mojemu zdumieniu spotkalam znajoma ekipe. piatkowe buzie zaczynaly alkoholowe spotkanie. zimne przywitanie moge wybaczyc, jednak nie zaproszenie do stolu juz nie. coz, kolejny raz pewne osoby zyskaly minusa. co poniektorzy z nich maja ich tyle, ze ich wdzianka przypominaja koszuleczke pugsley'a addams'a. kolejny raz przejezdzam sie na "wzajemnym" zaufaniu, ktorego pewnie w zyciu nie bylo. stworek na lewym ramieniu szepcze mi do ucha, ze przesadzam. byc moze. nikogo nie zabilam, nikogo nie obrazilam, wiec jestem oczyszczona z zarzutow - tak sobie powtarzam. jednak, gdy nikt nie widzi gryze swe wspomnienia i przezuwam je na papke zwana rzeczywistoscia. a juz myslalam, ze moja aspolecznosc uchodzi w niepamiec. kolejny raz czas zaczac przeszukiwac polki od nowa. tym razem celem jest sposob na zycie i zerwanie niepotrzebnych znajomosci. tak bardzo teraz targaniacych moimi uczuciami.

sobota, 15 marca 2008

neurotyk

moj jedyny narkotyk. nieswiadomie. pozbawia mnie checi do zycia i dzialania. gdziekolwiek. cokolwiek. nie potrafie zebrac w sobie choc troche sily, by zrobic cos czego nie zamkne w slowach "marnowanie czasu". od kilku dni staram sie odpisac na maila Tomkowi, jedyne co udalo mi sie poki co zdzialac to zapisac kopie robocza. nawet nie zrobilam tego ja, a moj wrozek google (meska wersja wrozki, wrozbita to jego wyniosla wersja). od tygodnia zrobilam obrazkow w ilosci poltoroagodzinnej - 3. w dodatku chwil pare temu zmuszona wizja siebie glodujacej. nie potrafie zebrac siew sobie, posklejac, uporzadkowac raz, a dobrze. randka z krzysztofem w poniedzialek, moze poradzi mi cos ciekawego. zawsze slucham z uwaga jej rozwazan i propozycji na temat mojej osoby. randki oczywiscie.

przerazliwy bol przeszywajacy chyba najwazniejsze organy mego ciala. promieniuje on na lewa czesc szczeki oraz na glowe ogolem. siedze z wata w uszach slyszac jedynie jedna trzecia z dzwiekow docierajacych do mnie. i to w dodatku w wersji mono. zupelnie jak w poczatkach lat dziewiedziesiatych. tak, pamietam te czasy m.in. dzieki magnetofonowi kasetowemu mego ojca o dzwiecznej nazwie: Kapral. pamietam mojego pierwszego walkmana koloru rozowo-szarego, sluchawki z metalowym precikiem i moj pulowerek, za ktorym teksnie od czasow zerowki po dzis dzien. pamietam tez zapach, ktory byl dla mnie przyjemny, ktory budzi we mnie niesamowicie pozytywne uczucia i wspomnienia. terpentyna. nie zdawalam sobie sprawy poki rok temu nie odwiedzilam Jakuba, ktory urzeczywistnial swoje wizje na plutnie. od tej pory ten zapach za mna chodzi, nie moge sie uwolnic.... tesknie za malowaniem, nie na komputerze, a za pomoca analogowych (yup!) narzedzi. kartek i farb. sztaluge zabral tatko, a na scianie juz kleic kart nie moge. jednak mieszkanie w ruderze procz swietnej lokalizacji mialo jeszcze jakies plusy. na cale szczescie nieliczne. teraz wiem co czul van gogh. tez pewnie mial zapalenie ucha i nie mogl wytrzymac tego przerazliwego bolu od srodka. wiec zakladamy przeciwbolowe kozaczki, zmywamy grzecznie makijaz i idziemy spac. ja i moja armia niewidzialnych przyjaciol. podobno nazywaja siebie tabletkami. podobno.

środa, 27 lutego 2008

elokwensja wrodzona

zwykli zjadacze chleba zwykli o tej godzinie byc w pelni sil, a przynajmniej po jednej kawie i drugim sniadaniu. godzina 10:40. oczy lekko umoczone w tuszu, brak checi na cokolwiem i mysl o grafice. ide. nieomieszkalam zwrocic uwage na kurtke ubrana przez osobnika idacego kilka metrow przede mna w strone mojego ulubionego przystanku o wdziecznej nazwie "most osobowicki". nagle osobnik zatrzymuje i odzywa sie w moja strone: chcialbym sie dostac na psie pole. to w chuj- uslyszal, slucham? nooo... w chuj daleko. zablysnelam swoja elokwencja i jakze cudownym wyczuciem sytacji. damusia, plaszczyczek, torebusia, i lacina rodem ze spacerniaka. coz, to osiedle ma na mnie wplyw. jak widac.

z rzeczy mniej milych, ale rownie groteskowych. wczoraj podziekowano mi za prace. nie sadzilam, ze mozna miec taki tupet i takie podejscie do pracownikow. ten weekend i koniec? smiech. nie zapytala sie czy potrzebne mi sa pieniadze, bo zakladala od razu, ze nie. zeby bylo smieszniej - przyznala sie do tego. miesieczne wyprzedzenie? cos ty. zwatpienie w wartosci zawarte w slowach, w ruchach i w ogole w prawdziwosci jej osoby. kilka dni w marcu jeszcze. a moze oleje to? jeszcze nie wiem, nie mam ochoty w ogole juz tam przychodzic, prosic sie o pare groszy i grzecznie.kurwa wysluchiwac wymyslonych problemow szefa zwiazanych ze mna bezposrednio. teraz mi nie zalezy, wiec jak sie zdenerwuje to rzuce fartuch i wyjde po prostu. w koncu wolno mi. juz teraz. juz po tym. dziekuje, postoje.

ps. uwielbiam odpowiadac na pytania typu: dlaczego jestes sama? - bo jestem ukryta lesba! tak uryta, ze sama nie moge jej w sobie znalesc, cholera! zwykle marudzenie na temat rodzaju fajek - dostalam te o jakich byla mowa, wspomnienie ze jestem glodna - spacer na kebaby (nigdy wiecej!), a posrodku spelniania najmniejszej mojej zachcianki gdzies wisi dziwna chmura zwana niezrecznoscia.
nie mam adoratorow to zle. sa, ale ja nie jestem nimi zainteresowana - jeszcze gorzej. w takich momentach czuje, ze jestem w 100% kobieta.

poniedziałek, 25 lutego 2008

M'aidez.

Y.Misdaq (Yoshi) - Blood on the Motorway (No More Bush Fires - The Life Remix).

chaos na podlodze. a po srodku ja. z mazakiem, z cienkopisem, z rózopisem. zakreslam chwile pelne, pelniejsze. i te plytkie tez. dojrzalam do pozbycia sie tony winnych butelek. winnych wszystkiego, co w moim zyciu w ostatnich chwilach wspolnego mialo z alkoholem, czy tez rozpustami typu roznego. slonce uszczesliwia jak nigdy. deszcz z reszta tez. w koncu porankiem wita mnie faza "jestem piekna, mloda, moge wszystko!". poki co.
poki co rezygnuje ze wszystkiego co sprawia mi przyjemnosc, ze sztuki - nie tylko miesa - ale ogolem. fotografia? istnieje. obok. po prawej stronie mojego swiata. leworecznym ciezko dosiegnac jej. poki co. znalazlam aparat, ktory byl mi pisany, ale wymknal sie tylnim wyjsciem. to oznacza tylko jedno - nie byl przeznaczony mi, tak samo jak ta forma sztuki. jak przyjemnosc w ogole. mala pieprzona hipokrytka. bo zjadla zatrute zablko, bo swiat jest za duzy, bo zupa byla za slona, bo nie wie co z zyciem robic.
gdzie bede za rok? w co bede wierzyc i czym oddychac? kogo dupsko podcierac i komu zewalac na wazeline w moja strone? nie chce mi sie rozwodzic na temat przyszlosci, choc czas najwyzszy. zaczac zastanawiac sie nad celem, a przynajmniej nad dyplomem (robic? a moze jednak nie?) i kolejnym osrodkiem szkoleniowym, w ktorym bede marnowac swoj niesamowicie.kurwa.cenny czas. kolejny papier do kolekcji, a w glowie pustka. witamy w rzeczywistosci.
marzy mi sie cos szalonego, nie na wyciagniecie mojej pokrzywionej reki, cos wiekszego od 52 kilogramow w worku ze skora i koscmi. bez uczuc, bez.nadziei, z glowa pelna mnie. w roli glownej oczywiscie. fanom i fanaberiom dziekujemy.